czyli przepisy rozrzucone były na małych karteczkach po całej kuchni, powciskane w różne kąty, filiżanki lub kubeczki, to teraz mają nowy domek :) Nie miałam napisu przepisy -ale wykorzystałam Wycinankowy notes i też w sumie pasuje, bo to "Notes Kuchenny".
w środku kartki ostempelkowane:
Druga rzecz to notes na lodówkę - karton od Gizmo (scrapiniec), wstążka od Calisty (decorscrap), notes z Ikei a zawieszka kupiona na naszej giełdzie od Plakatówki, a magnes od Wikuchy.
a to wszystko dzisiaj rano :) bo odkąd wróciliśmy do domu budzę się o 6:00 i nie mogę już spać - więc zaczęłam robić.
czyli Kruliczy notes rzeczy ulotnych i dziwnych z dużą ilością scrapbookingu i kolorowych papierów
niedziela, 31 lipca 2011
sobota, 30 lipca 2011
Gdzie byliśmy jak nas nie było :)
Może to niektórych rozczaruje, ale tym razem będzie jednorazowa relacja, co prawda trochę przydługawa - raz a porządnie :) ponieważ już wróciliśmy. Nie było nas tylko 13 dni i w sumie nie było kiedy zrobić relacji pośrednich - czyli tych z drogi.
15 lipca - jedziemy, wszyscy bezpiecznie zapięci :) na zewnątrz deszczowo.
wieczorem dojechaliśmy nad morze Bałtyckie, a dokładnie na wyspę Fehmarn w Niemczech. Sobota piękna, słoneczna, więc było łażenie po plaży, zwiedzanie U Boota w pobliskim porcie...
Leżenie na kamienistej (trochę za bardzo:)) plaży...
i zwiedzanie całej wyspy, przy tym wyszukiwanie takich oto ciekawostek jak dom guzikowy:)
17 lipca - powitał nas deszczowo i w deszczu popłynęliśmy do Danii.
Jeden prom i chyba dwa mosty - i dotarliśmy do Kopenhagi.
Po rozłożeniu namiotu - w deszczu oczywiście, na campingu rozpoczęliśmy akcję "wyganiamy chmury" i wiecie, że się nawet udało :) między 16:00 a 18:00 nie padało! Pojechaliśmy co nieco zobaczyć - oczywiście syrenkę, fontannę Gefion, a Hania jeździła na słoniu.
Na szczęście potem było z pogodą już lepiej - czyli poniedziałek - czwartek: pełne słońce, cieplutko, milutko, tylko czasami się chmurzyło.
Byliśmy w Roskilde, w muzeum Wikingów - mnie najbardziej dziwiło, że ktoś w takim niewielkim w sumie, spokojnym miasteczku wpadł na pomysł jednego z największych festiwali rockowych :)
Popołudniami nasze dzieci oddawały się jednej ze swoich ulubionych rozrywek - czyli skakaniu na balonie:
Pojechaliśmy też obejrzeć wielki most do Szwecji
chłopaki puszczali latawca - jako, że był super wiatr na wybrzeżu:
a następnie znaleźliśmy najlepsze lody na świecie. Serio. W życiu lepszych nie jadłam - a lody to mój ulubiony deser i jemy ich nie mało :) W małej budce z widokiem na ten właśnie most, w miejscowości Dragor, 5 minut od Kopenhagi - pan wyglądający jakby uciekł z pirackiego statku, sam robi lody ze śmietany, świeżej wanilii i sam do tego piecze i skręca wafle :) Jak będziecie mieć okazję to polecam.
Jako, że wtorek był wyjątkowo ciepły zwiedzaliśmy turystyczne atrakcje Kopenhagi: zatłoczony deptak Stroget, Rynek, Ratusz, obfotografowaliśmy się z panem Andersenem obok Tivoli (tam nie zaglądaliśmy) i jeszcze przespacerowaliśmy się w tłumie w porcie Nyhavn.
Ciekawe jest to, że wystarczy wejść w uliczkę w bok z tej turystycznej trasy i otacza nas spokój, cisza i jakiś taki leniwiec w powietrzu :)
Po wtorku równie piękna środa i wycieczka na północ czyli do Helsingor i zamku Kronborg, związanego z historią Hamleta. Jechaliśmy przez piękne nadmorskie miejscowości, z super wypasionymi domami - taka duńska riwiera.
Poniżej - jak widać pełne zdobycie zamku przez zielone wojska polskie :)
Główna atrakcja czwartkowa to wizyta w browarze Carlsberg i wydanie masy kasy na prezenty dla całej rodziny w ich gift shopie.
niestety po południu zaczęło padać... a jak zaczęło to wcale nie chciało skończyć...
W piątek pakowaliśmy się w deszczu, namiot zwijaliśmy w deszczu, jechaliśmy największym mostem nad Wielkim Bełtem w deszczu (tak wiało, że autem nam kołysało),
dojechaliśmy do miasta Odense w deszczu i poszliśmy zwiedzać też oczywiście w deszczu. Tu Kuba siedzi przy stole warsztatowym w domu rodzinnym Andersena. Nie będę dodawać, że na camping w Give dojechaliśmy w deszczu i nasz namiot rozbijaliśmy w deszczu, bo chyba to już wiadome.
W sobotę zastosowaliśmy nową taktykę odganiania deszczu - czyli kupiliśmy naszym dzieciom kalosze :) bo nawet w domu nie miały już dobrych. W tym celu pojechaliśmy do Vejle do super centrum handlowego z wspaniałym sklepikiem pełnym scrapowych przydasi. Michał powiedział do pani kasującej: "Dzięki waszemu sklepowi wakacje mojej żony odzyskały sens...:))"
Ale najważniejsze - dzieciaki ubrały kalosze i na serio przestało padać! Pochmurno i chłodno było dalej, ale przynajmniej nic nie lało się nam na głowy.
Ta ławka to w Vejle na deptaku a poniżej kurhany w Jelling - czyli siedziba dynastii, która 1000 lat temu podbiła całą Danię i zapoczątkowała dynastię rządzącą Danią do dziś.
A później nastąpiła długo oczekiwana niedziela, czyli wizyta w Legolandzie w Billund. Szaleństwo pełną gębą :) Kuba zrobił prawo jazdy, zaliczyliśmy mnóstwo karuzel, kolejek i przeróżnych innych atrakcji.
Niestety pogoda nas nie rozpieszczała, mżawka przez pół dnia..., w nocy znowu lało, więc w poniedziałek spakowaliśmy się i uciekliśmy na południe. Czyli z powrotem nad morze Bałtyckie do Niemiec. I możecie wierzyć lub nie, ale tylko przejechaliśmy granicę, zrobiło się ciepło i zaświeciło słońce a wieczorem na plaży podziwialiśmy piękne widoki - statki wypływające z Kanału Kilońskiego.
We wtorek po obejrzeniu kolejnego U Boota w miejscowości Laboe
odjechaliśmy w stronę domu, a dokładnie w Lubuskie do dziadków. A w środę późno w nocy dotarliśmy do Wrocławia.
Hania i piesek u cioci Oli.
Dziękuję wszystkim co dotarli do końca tej opowieści :)
15 lipca - jedziemy, wszyscy bezpiecznie zapięci :) na zewnątrz deszczowo.
wieczorem dojechaliśmy nad morze Bałtyckie, a dokładnie na wyspę Fehmarn w Niemczech. Sobota piękna, słoneczna, więc było łażenie po plaży, zwiedzanie U Boota w pobliskim porcie...
Leżenie na kamienistej (trochę za bardzo:)) plaży...
i zwiedzanie całej wyspy, przy tym wyszukiwanie takich oto ciekawostek jak dom guzikowy:)
17 lipca - powitał nas deszczowo i w deszczu popłynęliśmy do Danii.
Jeden prom i chyba dwa mosty - i dotarliśmy do Kopenhagi.
Po rozłożeniu namiotu - w deszczu oczywiście, na campingu rozpoczęliśmy akcję "wyganiamy chmury" i wiecie, że się nawet udało :) między 16:00 a 18:00 nie padało! Pojechaliśmy co nieco zobaczyć - oczywiście syrenkę, fontannę Gefion, a Hania jeździła na słoniu.
Na szczęście potem było z pogodą już lepiej - czyli poniedziałek - czwartek: pełne słońce, cieplutko, milutko, tylko czasami się chmurzyło.
Byliśmy w Roskilde, w muzeum Wikingów - mnie najbardziej dziwiło, że ktoś w takim niewielkim w sumie, spokojnym miasteczku wpadł na pomysł jednego z największych festiwali rockowych :)
Popołudniami nasze dzieci oddawały się jednej ze swoich ulubionych rozrywek - czyli skakaniu na balonie:
Pojechaliśmy też obejrzeć wielki most do Szwecji
chłopaki puszczali latawca - jako, że był super wiatr na wybrzeżu:
a następnie znaleźliśmy najlepsze lody na świecie. Serio. W życiu lepszych nie jadłam - a lody to mój ulubiony deser i jemy ich nie mało :) W małej budce z widokiem na ten właśnie most, w miejscowości Dragor, 5 minut od Kopenhagi - pan wyglądający jakby uciekł z pirackiego statku, sam robi lody ze śmietany, świeżej wanilii i sam do tego piecze i skręca wafle :) Jak będziecie mieć okazję to polecam.
Jako, że wtorek był wyjątkowo ciepły zwiedzaliśmy turystyczne atrakcje Kopenhagi: zatłoczony deptak Stroget, Rynek, Ratusz, obfotografowaliśmy się z panem Andersenem obok Tivoli (tam nie zaglądaliśmy) i jeszcze przespacerowaliśmy się w tłumie w porcie Nyhavn.
Ciekawe jest to, że wystarczy wejść w uliczkę w bok z tej turystycznej trasy i otacza nas spokój, cisza i jakiś taki leniwiec w powietrzu :)
Po wtorku równie piękna środa i wycieczka na północ czyli do Helsingor i zamku Kronborg, związanego z historią Hamleta. Jechaliśmy przez piękne nadmorskie miejscowości, z super wypasionymi domami - taka duńska riwiera.
Poniżej - jak widać pełne zdobycie zamku przez zielone wojska polskie :)
Główna atrakcja czwartkowa to wizyta w browarze Carlsberg i wydanie masy kasy na prezenty dla całej rodziny w ich gift shopie.
niestety po południu zaczęło padać... a jak zaczęło to wcale nie chciało skończyć...
W piątek pakowaliśmy się w deszczu, namiot zwijaliśmy w deszczu, jechaliśmy największym mostem nad Wielkim Bełtem w deszczu (tak wiało, że autem nam kołysało),
dojechaliśmy do miasta Odense w deszczu i poszliśmy zwiedzać też oczywiście w deszczu. Tu Kuba siedzi przy stole warsztatowym w domu rodzinnym Andersena. Nie będę dodawać, że na camping w Give dojechaliśmy w deszczu i nasz namiot rozbijaliśmy w deszczu, bo chyba to już wiadome.
W sobotę zastosowaliśmy nową taktykę odganiania deszczu - czyli kupiliśmy naszym dzieciom kalosze :) bo nawet w domu nie miały już dobrych. W tym celu pojechaliśmy do Vejle do super centrum handlowego z wspaniałym sklepikiem pełnym scrapowych przydasi. Michał powiedział do pani kasującej: "Dzięki waszemu sklepowi wakacje mojej żony odzyskały sens...:))"
Ale najważniejsze - dzieciaki ubrały kalosze i na serio przestało padać! Pochmurno i chłodno było dalej, ale przynajmniej nic nie lało się nam na głowy.
Ta ławka to w Vejle na deptaku a poniżej kurhany w Jelling - czyli siedziba dynastii, która 1000 lat temu podbiła całą Danię i zapoczątkowała dynastię rządzącą Danią do dziś.
A później nastąpiła długo oczekiwana niedziela, czyli wizyta w Legolandzie w Billund. Szaleństwo pełną gębą :) Kuba zrobił prawo jazdy, zaliczyliśmy mnóstwo karuzel, kolejek i przeróżnych innych atrakcji.
Niestety pogoda nas nie rozpieszczała, mżawka przez pół dnia..., w nocy znowu lało, więc w poniedziałek spakowaliśmy się i uciekliśmy na południe. Czyli z powrotem nad morze Bałtyckie do Niemiec. I możecie wierzyć lub nie, ale tylko przejechaliśmy granicę, zrobiło się ciepło i zaświeciło słońce a wieczorem na plaży podziwialiśmy piękne widoki - statki wypływające z Kanału Kilońskiego.
We wtorek po obejrzeniu kolejnego U Boota w miejscowości Laboe
odjechaliśmy w stronę domu, a dokładnie w Lubuskie do dziadków. A w środę późno w nocy dotarliśmy do Wrocławia.
Hania i piesek u cioci Oli.
Dziękuję wszystkim co dotarli do końca tej opowieści :)
czwartek, 14 lipca 2011
Dziennik podróży 2011
Jako, że lada dzień wyjeżdżamy na wyprawę - jak to określają nasze dzieci :) trzeba było poczynić pewne przygotowania poza zwyczajnym pakowaniem. W tym roku dzięki inspiracji Clos i wyzwaniu w Diabelskim Młynie oprócz ciuchów, śpiworów, materacy, namiotu i całej tony potrzebnych rzeczy pojedzie z nami "Dziennik Podróży 2011", w której Kuba będzie zapisywał a Hania wklejała super ważne wiadomości z podróży.
Dziennik powstał na bazie zakupionej od Doroty w trakcie giełdy na naszym zlocie, papiery i ozdoby też są z giełdy, a niektóre zostały wygrzebane z kartonu recyclingowego, np. te super odstające kwiatki i odbite stempelki ptaszków.
Każda kartka z jednej strony jest w kolorach a z drugiej ma miejsce do notowania - wklejoną kartkę ze starego zeszytu.
mapa - TU ZACZYNAMY
spis uczestników podróży - Kuba już uzupełnił :)
kieszonka na bilety lub inne ważne rzeczy
spis miejsc
koperta na coś ważnego
strona z super kwiatkiem :)
w sumie jest 20 kartek - jak wrócimy to może pokażę je zapisane.
poniedziałek, 11 lipca 2011
I już po....
Czyli Dolnośląskie Letnie Warsztaty Craftowe już za nam. Ciężko w to uwierzyć po prawie 5 miesiącach przygotowań w tym ostatnim naprawdę wariackim :)
Teraz odpoczywamy przez dwa dni, a potem szykujemy się do wyjazdu.
Wszelkie relacje są na naszym Kwiatowym blogu, więc nie będę się powtarzać :)
Oczywiście byliśmy tam całą rodziną:
Kuba w piątek kolorował logo Kwiatu.
A w sobotę po pracowitym dniu Kuba, Hania (która nie chciała być na zdjęciu) razem z tatą byli na warsztacie u Katariny i zrobili piękne scrapuszka.
Teraz odpoczywamy przez dwa dni, a potem szykujemy się do wyjazdu.
Wszelkie relacje są na naszym Kwiatowym blogu, więc nie będę się powtarzać :)
Oczywiście byliśmy tam całą rodziną:
Kuba w piątek kolorował logo Kwiatu.
A w sobotę po pracowitym dniu Kuba, Hania (która nie chciała być na zdjęciu) razem z tatą byli na warsztacie u Katariny i zrobili piękne scrapuszka.
piątek, 8 lipca 2011
Mój kawałek nieba
Czyli wpis do albumu wędrującego Uli.
1 i 2 strona w całości.
fajna ramka od Wycinanki i taki tag z 9 chmurą czyli naszym 7 niebem :)
A ja już godziny odliczam do rozpoczęcia naszych Letnich Warsztatów :) zaczynamy dzisiaj o 17 i czeka nas cały weekend craftowego szaleństwa.
Dla wszystkich co będą - do zobaczenia!
wtorek, 5 lipca 2011
Wpis do kolorowego wędrasia
Zostałam poproszona przez Kasię - Stonogipl do wpisania się do jej albumu wędrującego: "Tak, to jest mój kolor!" - sporo kolorów już spisanych, więc wybrałam ten który pierwszy jako kolor przychodzi większości ludzi do głowy, czyli czerwony :)
A oto efekty wczorajszego wylepiania:
A oto efekty wczorajszego wylepiania:
Subskrybuj:
Posty (Atom)