Gdzie byliśmy jak nas nie było :)

Może to niektórych rozczaruje, ale tym razem będzie jednorazowa relacja, co prawda trochę przydługawa - raz a porządnie :) ponieważ już wróciliśmy. Nie było nas tylko 13 dni i w sumie nie było kiedy zrobić relacji pośrednich - czyli tych z drogi.


15 lipca - jedziemy, wszyscy bezpiecznie zapięci :) na zewnątrz deszczowo.
wieczorem dojechaliśmy nad morze Bałtyckie, a dokładnie na wyspę Fehmarn w Niemczech. Sobota piękna, słoneczna, więc było łażenie po plaży, zwiedzanie U Boota w pobliskim porcie...

Leżenie na kamienistej (trochę za bardzo:)) plaży...
 i zwiedzanie całej wyspy,  przy tym wyszukiwanie takich oto ciekawostek jak dom guzikowy:)

17 lipca - powitał nas deszczowo i w deszczu popłynęliśmy do Danii.
Jeden prom i chyba dwa mosty - i dotarliśmy do Kopenhagi.

Po rozłożeniu namiotu - w deszczu oczywiście, na campingu rozpoczęliśmy akcję "wyganiamy chmury" i wiecie, że się nawet udało :) między 16:00 a 18:00 nie padało! Pojechaliśmy co nieco zobaczyć - oczywiście syrenkę, fontannę Gefion, a Hania jeździła na słoniu.


Na szczęście potem było z pogodą już lepiej - czyli poniedziałek - czwartek: pełne słońce, cieplutko, milutko, tylko czasami się chmurzyło.
Byliśmy w Roskilde, w muzeum Wikingów - mnie najbardziej dziwiło, że ktoś w takim niewielkim w sumie, spokojnym miasteczku wpadł na pomysł jednego z największych festiwali rockowych :)

Popołudniami nasze dzieci oddawały się jednej ze swoich ulubionych rozrywek - czyli skakaniu na balonie:

Pojechaliśmy też obejrzeć wielki most do Szwecji

chłopaki puszczali latawca - jako, że był super wiatr na wybrzeżu:

a następnie znaleźliśmy najlepsze lody na świecie. Serio. W życiu lepszych nie jadłam - a lody to mój ulubiony deser i jemy ich nie mało :) W małej budce z widokiem na ten właśnie most, w miejscowości Dragor, 5 minut od Kopenhagi - pan wyglądający jakby uciekł z pirackiego statku, sam robi lody ze śmietany, świeżej wanilii i sam do tego piecze i skręca wafle :) Jak będziecie mieć okazję to polecam.


Jako, że wtorek był wyjątkowo ciepły zwiedzaliśmy turystyczne atrakcje Kopenhagi: zatłoczony deptak Stroget, Rynek, Ratusz, obfotografowaliśmy się z panem Andersenem obok Tivoli (tam nie zaglądaliśmy) i jeszcze przespacerowaliśmy się w tłumie w porcie Nyhavn.
Ciekawe jest to, że wystarczy wejść w uliczkę w bok z tej turystycznej trasy i otacza nas spokój, cisza i jakiś taki leniwiec w powietrzu :) 



Po wtorku równie piękna środa i wycieczka na północ czyli do Helsingor i zamku Kronborg, związanego z historią Hamleta. Jechaliśmy przez piękne nadmorskie miejscowości, z super wypasionymi domami - taka duńska riwiera.
Poniżej - jak widać pełne zdobycie zamku przez zielone wojska polskie :)


Główna atrakcja czwartkowa to wizyta w browarze Carlsberg i wydanie masy kasy na prezenty dla całej rodziny w ich gift shopie.
 
niestety po południu zaczęło padać... a jak zaczęło to wcale nie chciało skończyć...
W piątek pakowaliśmy się w deszczu, namiot zwijaliśmy w deszczu, jechaliśmy największym mostem nad Wielkim Bełtem w deszczu (tak wiało, że autem nam kołysało),

dojechaliśmy do miasta Odense w deszczu i poszliśmy zwiedzać też oczywiście w deszczu. Tu Kuba siedzi przy stole warsztatowym w domu rodzinnym Andersena. Nie będę dodawać, że na camping w Give  dojechaliśmy w deszczu i nasz namiot rozbijaliśmy w deszczu, bo chyba to już wiadome.

W sobotę zastosowaliśmy nową taktykę odganiania deszczu - czyli kupiliśmy naszym dzieciom kalosze :) bo nawet w domu nie miały już dobrych. W tym celu pojechaliśmy do Vejle do super centrum handlowego z wspaniałym sklepikiem pełnym scrapowych przydasi. Michał powiedział do pani kasującej: "Dzięki waszemu sklepowi wakacje mojej żony odzyskały sens...:))"
Ale najważniejsze - dzieciaki ubrały kalosze i na serio przestało padać! Pochmurno i chłodno było dalej, ale przynajmniej nic nie lało się nam na głowy.
Ta ławka to w Vejle na deptaku a poniżej kurhany w Jelling - czyli siedziba dynastii, która 1000 lat temu podbiła całą Danię i zapoczątkowała dynastię rządzącą Danią do dziś.

A później nastąpiła długo oczekiwana niedziela, czyli wizyta w Legolandzie w Billund. Szaleństwo pełną gębą :) Kuba zrobił prawo jazdy, zaliczyliśmy mnóstwo karuzel, kolejek i przeróżnych innych atrakcji.

Niestety pogoda nas nie rozpieszczała, mżawka przez pół dnia..., w nocy znowu lało, więc w poniedziałek spakowaliśmy się i uciekliśmy na południe. Czyli z powrotem nad morze Bałtyckie do Niemiec. I możecie wierzyć lub nie, ale tylko przejechaliśmy granicę, zrobiło się ciepło i zaświeciło słońce a wieczorem na plaży podziwialiśmy piękne widoki - statki wypływające z Kanału Kilońskiego.

We wtorek po obejrzeniu kolejnego U Boota w miejscowości Laboe

odjechaliśmy w stronę domu, a dokładnie w Lubuskie do dziadków. A w środę późno w nocy dotarliśmy do Wrocławia.
Hania i piesek u cioci Oli.

Dziękuję wszystkim co dotarli do końca tej opowieści :)

Komentarze

  1. aaaale faaaaajnie!!! świetny urlop sobie urządziliście (mimo pogody;)) A tekst przy kasie mnie powalił na łopatki, brawo dla męża ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ależ super wakacje Wam się udały :) A co do tekstu przy kasie - cały Michał hehe :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Kruliku super relacja, swietne fotki :)

    a tekst Michała.....haha....CZAD!...

    hihi mój pewnie by podobny tekst walną no ale w końcu Michały to Michały :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Cieszę się, że urlop mimo nie zawsze sprzyjającej aurze zaliczacie do udanych:)i cieszę się z Waszego szczęśliwego powrotu do domu:)
    Teraz robię sobie kawę, idę po mapę i ja zaczynam wędrówkę Waszymi śladami, a wszystkie emocje jakich doznam będą dzięki Tobie Kruliku. Dziękuję i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wróciłam :)
    Zwiedziłam sporo ciekawych miejsc, podobało mi się:)Nawet jadłam lody co prawda z Algidy, może nie tak dobre jak te z Dragor ale mi smakowały bo sobie dodałam bakalii i śmietany.
    Jeszcze raz dziękuję Kruliku za tą piękną relację.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też dziękuję za miłe słowa :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Dziękuję za odwiedziny i każde miłe słowo :)